Artoor
Administrator
Dołączył: 09 Cze 2006
Posty: 177
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Wrocław
|
Wysłany: Pon 9:52, 12 Cze 2006 Temat postu: "Wielka włóczęga" |
|
|
Tytuł oryginału: La Grande vadrouille
Reżyseria: Gerard Oury
Scenariusz: Gerard Oury, Marcel Jullian, Daniele Thompson
Muzyka: Georges Auric
Obsada:
Bourvil - Augustin Bouvet
Louis De Funes - Stanislas LeFort
Terry-Thomas - Sir Reginald
Claudio Brook - Peter Cunningham
Andréa Parisy - Siostra Marie-Odile
Marie Dubois - Juliette
Filmy z Louisem De Funesem należą zdecydowanie do moich ulubionych. Za ich sprawą zawsze otrzymuję, i to w niemałej dawce, pozytywne emocje i wzruszenia. Jednym z takich obrazów, który dodatkowo zyskuje w moich oczach za to, iż został osadzony w realiach II wojny światowej, jest „Wielka włóczęga” z 1966 r. w reżyserii Gerarda Oury. Ostatnimi czasy, dzięki remasterowanemu wydaniu DVD, film odzyskał także swój dawny blask. Czeka więc na nas, mówiąc językiem kulinarnym, prawdziwy tłusty kąsek.
„Wielka włóczęga” to komedia wojenna w starym, dobrym stylu. Fabuła filmu, rozgrywająca się w czasie okupacji niemieckiej, opowiada historię dwóch Francuzów: dyrygenta paryskiej opery, Stanislasa LeForta (Louis De Funes) oraz zwykłego malarza pokojowego, Augustina Bouvet (w tej roli Bourvil). Obydwaj panowie spotykają w przedziwnych okolicznościach zestrzelonych nad stolicą Francji angielskich lotników - członków załogi tego samego bombowca. Za ich namową, a także pod presją okoliczności, które oględnie uznalibyśmy za niesprzyjające, udzielają im schronienia przed Niemcami i obiecują pomoc w zorganizowaniu spotkania kontaktowego w łaźni tureckiej. Tym samym dyrygent oraz malarz trafiają się w wir niesamowitych i prześmiesznych wydarzeń. Rozpoczyna się wielka, szalona włóczęga po Francji z udziałem naszych dwóch dzielnych bohaterów, angielskich lotników i podążającej ich śladem niemieckiej pogoni, z majorem Achbachem na czele. Do „gry” włącza się także piękna Francuzka Juliette, która pomaga uciekinierom... i kradnie serce Augustina.
Walorem filmu jest gra aktorska dwóch jego gwiazd. Louis De Funes i Bourvil tworzą naprawdę wyjątkowy duet, który jest w stanie przerwać każdą tamę powagi. „Wielka włóczęga” jest w istocie świetnym popisem tych aktorów. Prawie wszystkie gagi i cały humor sytuacyjny wprowadzone zostały z wykorzystaniem ich nieprzeciętnych zdolności. Stanislas LeFort, choleryczny dyrygent z manią wielkości, nieporadny w codziennych czynnościach, w połączeniu z gamoniowatym, ale wrażliwym i mającym poczucie własnej wartości malarzem Augustinem Bouvetem, dają iście wybuchową komiczną mieszankę. Wszystko to jest dodatkowo okraszone wspaniałymi gagami w wykonaniu De Funesa, który z niebywałym kunsztem, potrafi wpleść charakterystyczną błazenadę w postać poważnego i wyniosłego dyrygenta. Wszystkie elementy kreacji obu głównych bohaterów są wyważone w sposób najwłaściwszy i doskonały; komponują się w rozbrajającą całość.
Humor „Wielkiej włóczęgi” to także prześmieszne sytuacje, wykreowane przez scenarzystów: Gerarda Oury, Marcela Julliana i Daniele Thompson. Co ważne, nie jest to komizm ogłupiający i prostacki. Twórcy filmu wspaniale potrafią szydzić z uprzedzeń i stereotypów zakorzenionych w europejskich społeczeństwach. Anglicy noszą więc olbrzymie sumiaste wąsy, wystające nawet spod sporych rozmiarów masek tlenowych, a jeden z przedstawicieli „doskonałej” aryjskiej rasy ma olbrzymiego, zbieżnego zeza i urodę Cygana. Innym razem wyśmiewani są nadęci i butni SS-mani. Na jednego z nich, pedantycznego Obergruppenführera z szajbą na punkcie własnego munduru, spadają raz po raz różnego rodzaju substancje, które zamieniają jego niezwykle zadbany czarny uniform w wielką białą plamę.
Scenarzyści potrafili jednak zachować umiar. Obok scen komicznych występuje także wiele ujęć najzupełniej poważnych, by nie powiedzieć wzniosłych. Nie brakuje odniesień do trudów wojennych czasów. „Wielka włóczęga” nie pomija niemieckiego terroru, czy też walki aliantów i podziemia o wyzwolenie Europy, choć naturalnie mówi o nich z pewnym dystansem, wynikającym z humorystycznej konwencji dzieła. W filmie nie brakuje także refleksji na temat uczuć, które towarzyszą ludziom, nie tylko w czasach wojennej zawieruchy. Jest więc miejsce na miłość, wdzięczność czy współczucie. Dlatego też, mając na uwadze ten aspekt, uważam, że „Wielka włóczęga” to obraz uniwersalny.
Filmowi towarzyszy fantastyczna muzyka. Głównymi motywami „Wielkiej włóczęgi” są dwa utwory, bynajmniej nie stworzone specjalnie na jego potrzeby. Pierwszym muzycznym dziełem, na którym opiera się obraz Gerarda Oury, jest temat „Symfonii fantastycznej” Hektora Berlioza. Warto dodać, że w filmie Louis De Funes osobiście kieruje orkiestrą wykonującą ten utwór, bez pomocy dublerów, czy innych technicznych sztuczek. Drugi zaś motyw to popularna w czasach II wojny światowej amerykańska piosenka „Tea for two”, której tytuł posłużył za kryptonim alianckiej operacji lotniczej w filmie. Piosenka ta odegrała także niebagatelną rolę w arcyzabawnej scenie w łaźni tureckiej. No ale szczegóły pozostawię do zbadania wam.
O wadach filmu mógłbym mówić tylko w kontekście jego strony militarnej i pewnych niedociągnięć czy błędów w tej dziedzinie. Tym razem jednak okażę wspaniałomyślność i nie będę się rozwodził nad tym, że twórcy filmu mylą misję zwiadowczą z bombową, a samolot, którym lecą brytyjscy lotnicy, w jednym ujęciu ma pojedynczy statecznik pionowy, a w innym podwójny (co naturalnie oznacza, że są to dwie zupełnie inne maszyny). Ale, jak już powiedziałem, nie mam zamiaru pastwić się nad tymi uchybieniami, bowiem darzę ten film zbyt wielką sympatią, a jego twórców zbyt wielkim szacunkiem, by wywlekać na światło dzienne jakieś zupełnie nieważne dla istoty filmu szczegóły. „Wielka włóczęga” to w końcu (świetna) komedia, a nie film batalistyczny, i z tej racji również dostanie ode mnie taryfę ulgową na polu militariów.
Jeśli miałbym lakonicznie podsumować „Wielką włóczęgę” rzekłbym po prostu: doskonała komedia. Mam wprawdzie świadomość, że błazeństwa De Funesa, dla mnie niezwykle zabawne, niektórym widzom mogą się wydać irytujące. Film Gerarda Oury polecam jednak z pełną odpowiedzialnością każdemu, kto oczekuje czegoś więcej niż krwawej jatki na ekranie, czy taniej rozrywki z udziałem jednosezonowych gwiazd showbiznesu. „Wielka włóczęga” to klasyk kina komediowego, którego naprawdę nie wypada nie znać. Jeśli do dzisiaj tytuł ten nic wam nie mówił, zachęcam, biegnijcie co tchu do sklepu bądź wypożyczalni. Obejrzyjcie go czym prędzej, naprawdę warto. Bo śmiech ponoć wychodzi ludziom na zdrowie...
Post został pochwalony 0 razy
|
|